[ENGLISH VERSION FOLLOWS BELOW]
Niniejszy wpis będzie BARDZO długi, ale obiecałem, że ustosunkuję sie do niektórych krytycznych uwag (naturalnie, część z nich jest tak niskich lotów, tak poniżej jakiegokolwiek poziomu, że nie można zrobić z nimi nic innego, jak tylko wrzucić do “Śmietnika”). Robię to tylko TEN JEDEN RAZ i NIE ZAMIERZAM kiedykolwiek w przyszłości robić tego ponownie. Wszelkie ewentualne krytyczne komentarze, które pojawią się od tej pory będą ignorowane, a te co bardziej chamskie – wrzucane właśnie do “Śmietnika”.
Jak zapewne część z Czytelników niniejszego bloga zauważyła, od pewnego czasu pod niektórymi wpisami pojawiają się krytyczne (choć raczej należałoby powiedzieć: kąśliwe, ironiczne i bezpodstawne) komentarze dotyczące bloga i/lub mojej wyprawy.
Początkowo – co zresztą zakomunikowałem w jednym z wpisów oraz w odpowiedzi na owe zarzuty – postanowiłem owe uwagi zignorować, relegując je do kategorii “Unapprove” i/lub “Trash”. Potem jednak doszedłem do wniosku, że nie IM – moim krytykantom – lecz pozostałym Czytelnikom należą się wyjaśnienia. Osobom krytykującym moje działania W TENSPOSÓB nie muszę się bowiem z niczego tłumaczyć.
Zanim jedna ustosunkuję sie do konkretnych (?) zarzutów czynionych przez moich adwersarzy, nie mogę przejść do porządku dziennego nad samą formą owej krytyki, czemu wyraz dałem także we wcześniejszych swoich wpisach.
Otóż – nie szkodzi, że będę się powtarzał – jestem niezmiernie wdzięczny za każdą krytykę, pod warunkiem, że spełnia ona dwa podstawowe kryteria czy warunki: po pierwsze – jest KONSTRUKTYWNA, po drugie – jest JAWNA, tzn. zawiera dane personalne i kontaktowe komentującego.
Co rozumiem przez konstruktywną krytykę? Oto przykłady: “Dlaczego nie zrobiłeś …?”, “Trzeba było pójść …”, “Czy miałeś przy sobie …?”, “Na twoim miejscu zrobiłbym to tak …”, “Czy przemyślałeś …?” Etc. Zdania, stwierdzenia lub pytania, dotyczące konkretnego szczegółu lub działania, które wedle osoby krytykującej powinno mieć miejsce, a nie miało lub powinno mieć inny przebieg. Wobec takiej krytyki z przyjemnością się ustosunkuję, albo z pokorą przyjmując krytyczne słowa z nadzieją na “poprawę” w przyszłości, albo też wyjaśniając dlaczego osoba wnosząca zarzuty nie ma racji lub dlaczego zrobienie czegoś nie było możliwe. Trudno zdanie “Zrobiłeś sobie jednoosobową wycieczkę na koszt naiwnych sponsorów” nazwać konstruktywną krytyką, przy najlepszych nawet chęciach.
Drugi wymóg, dotyczący jawności wypowiedzi, jest chyba oczywisty. Od jednego z moich adwersarzy otrzymałem pytanie dlaczego stosuję podwójne standardy i nie wymagam jawności od osób chwalących mój blog i/lub wyprawę. Otóż jest to bardzo proste. Pochwała nie wymaga tzw. odwagi cywilnej. Sprawia mi oczywiście dużą przyjemność i radość, nie wymaga wszakże reakcji (poza podziękowaniem). Zupełnie inaczej jest w przypadku krytyki. Otóż krytykujący bierze – a przynajmniej powinien brać – pełną odpowiedzialność za wypowiedziane lub napisane słowa. Musi wykazać się odwagą cywilną, i to bez względu na to, czy należy do większości, mniejszości, czy też głosy “za” i “przeciw” rozkładają się po równo. Krytyka pod przykrywką pseudonimu jest po prostu tchórzostwem. To nie forum na Onecie czy Wirtualnej Polsce, gdzie tysiące ludzi piszą co chcą, bezkarnie i bez konsekwencji (co zresztą też jest niedopuszczalne lecz bardzo trudne do opanowania).
I właśnie z powyższych powodów uznaję krytykę większości mych adwersarzy za co najmniej mało wartościową. Byłbym jeszcze może skłonny przyjąć ją “na klatę”, gdyby owi krytycy na przykład zorganizowali swą własną ekspedycję, być może z dużo lepszymi (a może należałoby powiedzieć: bardziej spektakularnymi, a la Indiana Jones?) wynikami. Jednakże potrafią oni jedynie siedzieć przed komputerem i pisać rzeczy, które w najlepszym razie są nieścisłością, w najgorszym zaś – oszczerstwem.
Mimo to jednak zdecydowałem się odpisać na ich zarzuty, choćby po to, by inni Czytelnicy wyrobili sobie zdanie na ten temat.
A zatem “ad rem”. Myślę, że najrozsądniej będzie przedstawić rzeczy w porządku chronologicznym.
Panowie “awe” i “zyx” piszą najpierw, że zrobiłem sobie jednoosobową wycieczkę na koszt sponsorów, dodajmy, że naiwnych sponsorów.
Mamy tu do czynienia z trzema zarzutami: jednym – że wyprawa była jednoosobowa, drugim – że to nie wyprawa, tylko “wycieczka”, i wreszcie trzecim – że zrobiłem ” w bambuko” sponsorów.
Co do kwestii pierwszej, to krytykowanie MNIE za to, że pojechałem sam jest taką samą niedorzecznością, jak, nie przymierzając, krytykowanie solenizanta, że na jego imprezę imieninową nie przyszli goście (mimo, że solenizant wysyłał zaproszenia). Po pierwsze, przez miesiąc towarzyszył mi Warren Aston z Australii, co jakoś dziwnie umknęło uwadze moich w innym przypadku jakże drobiazgowych krytyków. Nie jest ani moją, ani jego winą, że z przyczyn zawodowych i finansowych nie był on w stanie zostać na Wyspach Salomona dłużej. Nie jest także z pewnością moją winą i to, że Geert z Holandii także w ostateczności zmuszony był zrezygnować z “imprezy”. Wreszcie, z całą pewnością nie ponoszę winy za to, że pomimo apeli na mojej stronie internetowej, na forach i na czatach NIKT nie wyraził gotowości, chęci czy możliwości uczestnictwa. Oczywiście nie tak wyobrażałem sobie tę wyprawę i przyznaję, że nie wiem dlaczego wśród osób, dla których sprawy “tajemnicze” są prawdziwą pasją nie znalazła się ŻADNA, która byłaby w stanie poświęcić dla tej pasji czas i pieniądze, by – jeśli nie na pełen okres – chociaż na miesiąc dołączyć do wyprawy.
W powyższej sytuacji miałem do wyboru jedynie dwa rozwiązania: zrezygnować z wyprawy (lub przełożyć ja na nie dającą się przewidzieć przyszłość) – co oczywiście (nie wątpię) wiązałoby się z kolejnymi zarzutami ze strony malkontentów o tchórzostwo, o nie wywiązywanie się z obietnic etc. – lub też pojechać samemu i spróbować zrobić choćby jeden niewielki krok w kierunku rozwiązania tajemnic Salomonów. Być może to bardzo zuchwałe stwierdzenie, ale ośmielę się stwierdzić, że w tej konkretnej kwestii zrobiłem więcej, niż którykolwiek z badaczy, przynajmniej w Polsce. Przypominam także (vide mój wcześniejszy wpis), że na blogu CELOWO nie zawarłem pewnej części informacji. W najgorszym przypadku nawiązałem kontakty, które w znaczącym stopniu mogą dopomóc w rozwiązaniu przynajmniej części salomońskich zagadek. Przypominam także raz jeszcze (że znów użyję tej być może zabawnej analogii): solenizant wysłał zaproszenia. Tylko goście mogą odpowiedzieć dlaczego nie przyszli na imprezę i tylko oni są temu winni… Ponadto wzmiankowałem także na forach i czatach, że gdybym nie znalazł współtowarzyszy podroży, to pojadę sam, ale o tym też już zapomniano…
Co się tyczy drugiego zarzutu, czyli że w gruncie rzeczy była to tylko “wycieczka”: naprawdę nie muszę wydawać tysięcy dolarów i spędzać czterech miesięcy w zabójczym klimacie jeśli chcę sobie zrobić wycieczkę. Znam bliższe miejsca, niektóre z nich pewnie zresztą równie urokliwe, co Salomony. Natomiast dni, tygodni, a czasem nawet miesięcy trzeba, by dotrzeć do odpowiednich osób. Panom krytykantom zapewne wydaje się, że niczym Indiana Jones (lub Tony Halik, lub Jacek Pałkiewicz, lub, lub, lub – niepotrzebne skreślić) przeżywać będę przygody i już w pierwszym tygodniu pobytu nagram materiał video powalający świat na kolana, a po miesiącu schwytam olbrzyma i przywiozę go – żywego lub martwego – do Polski. Mam dla Panów złą wiadomość: to nie działa w ten sposób. To żmudne dochodzenie do prawdy, docieranie do kontaktów. To oczekiwanie przez całe dni na statek, na samolot, na łódź. To rozmowy z ludźmi, z których nie wszyscy są chętni do dzielenia sie informacjami. To czekanie, aż tropikalna ulewa sie skończy i umożliwi w miarę bezpieczną wspinaczkę. Etc. etc. Jeśli to jest wycieczka, to ja nie życzę jej wrogowi. Znam lepsze metody spędzania wolnego czasu. I jeszcze jedno – naturalnie piszę to w stylu moich krytykantów, czyli złośliwie, kąśliwie i ironicznie: ileż ja się powylegiwałem na plaży! Ileż to dni spędzonych w hamaku albo na pływaniu czy nurkowaniu! Nie duchota tropikalnej dżungli, nie dyskusje z ludźmi i docieranie do informacji, tylko leżenie w bryzie pod palmą! Doprawdy, śmieszny to zarzut…
Wreszcie, największa niedorzeczność wszechczasów: otóż wedle panów “awe”, ‘zyx” i “Apis” mam sponsorów!! Mhmmmm, panowie owi piszą po polsku, więc są chyba Polakami albo przynajmniej znają biegle język Mickiewicz i Miłosza. A mimo to, choć ja też piszę do nich po polsku tłumacząc, że nie mam ŻADNYCH sponsorów i pytając, skąd mają takie rewelacyjne informacje, zdają się nie rozumieć! Z uporem godnym lepszej sprawy dalej utrzymują, że MAM sponsorów i koniec! Wiedzą wszak lepiej! Zabawne, ale wcale tego na pewno nie pragnąc, życzą mi dobrze! Gdybym bowiem sponsorów istotnie miał, ileż więcej rzeczy dałoby się załatwić, w ileż miejsc dałoby sie pojechać, na przykład korzystając częściej z samolotów! Z drugiej strony posiadanie sponsorów wiąże się z wywiązaniem się z pewnych zobowiązań, a tak korzystałem z własnych pieniędzy. Nawet gdybym istotnie zrobił sobie “wycieczkę” i nie przyłożył sie w najmniejszym nawet stopniu do rozwiązania salomońskich zagadek, to są WYŁĄCZNIE MOJE pieniądze i nikomu nic do tego, jak je wydaję czy wydawałem!!! Ale to jakoś moim adwersarzom do głowy nie przychodzi, a jeśli nawet przychodzi, to… patrz punkt pierwszy. Do sprawy rzekomego sponsoringu zresztą jeszcze powrócę.
W jednej z kolejnych wypowiedzi jeden z krytykantów odgraża się, że on “też” znajdzie sobie sponsorów i zrobi sobie wycieczkę na antypody. Ludzie, zachowujmy jakiś poziom dyskusji, nie róbmy z siebie dzieci! Taka wypowiedź jest jak odgrażanie się dziecka, że “mamusia tez mi kupi lowelek, jesce ładniejsy od twojego”. A proszę bardzo, proszę sobie szukać sponsorów i ich znaleźć, na zdrowie, niech to będzie nawet sułtan Brunei (ponoć najbogatszy człowiek na świecie) i proszę sobie zrobić WYCIECZKĘ na antypody! Tylko… co to mnie obchodzi?
W swym kolejnym poście pan “zyx” idzie o krok dalej i oskarża mnie o zorganizowanie jednoosobowej “wycieczki” już nie tylko kosztem “naiwnych sponsorów”, lecz także kosztem Czytelników! Nie, no koniec świata! Czytelnicy, proszę Was, zadeklarujcie kto ile pieniędzy wpłacił na moją “wycieczkę”! Liczę na Was! Obiecuję, że wszystkie Wasze datki zwrócę z nawiązką! Wprawdzie na moje konto od nikogo nie wpłynęła ani złotówka czy dolar, ale może wysłaliście pocztą albo jakoś tak i nie doszło… Niedorzeczność goni niedorzeczność w tym niedorzecznym oskarżeniu.
Lecz to nie koniec. Oto – wracając do sprawy sponsoringu – moi adwersarze przekonani są, że musiałem mieć sponsorów, bowiem… na swej stronie internetowej umieściłem logo wszystkich producentów całego mojego sprzętu! Aha, rozumiem. Czyli jeśli kupię sobie samochód i będę się chciał tym podzielić ze światem, i umieszczę logo marki/producenta oraz link do jego strony na swej stronie internetowej, to będzie to automatycznie oznaczać, że zostałem zasponsorowany i że na ten samochód nie wydałem ani złotówki! Ha! Ciekawy tok rozumowania… W tym samym komentarzu, w dalszym ciągu w związku z funduszami na wyprawę, mój adwersarz zadał mi pytanie: “A pieniądze skąd? Ze skarpety?” Cóż, ja nie wiem, skąd mój krytyk zazwyczaj wyciąga pieniądze, może i ze skarpety. Ale jeśli tak, to mam taką radę. Na mieście jest dużo instytucji, które nazywają się bankami. Tam można otworzyć rachunek i trzymać bez strachu swoje pieniądze. Polecam, naprawdę. Proszę spróbować. Można tam oszczędzać, a czasem nawet wpadnie, malusieńki wprawdzie, ale jednak, procencik… W każdym razie ja tam trzymam swe pieniądze z OSZCZĘDNOSĆI.
Ale idźmy dalej. W kolejnym swym komentarzu pan “zyx”, oczywiście w tonie prześmiewczo-ironicznym, jak wiadomo absolutnie niezbędnym w każdej rzeczowej i konstruktywnej dyskusji, pisze: “Robaki w hotelu, banan za 2 dolce i jak tu prowadzić badania naukowe nie mówiąc o obserwacjach UFO! Chłopie, zrobiłeś z ludzi wała i uciąłeś se wycieczkę w piękne rejony świata. Ciekawe jakie zdjęcia i filmy przywieziesz z tej wycieczki? Idę o zakład, że miernej jakości i nie mające żadnej wartości. Poczekamy i skomentujemy ten Twój wyczyn w odpowiednim czasie”.
Pana “zyx”a cechuje, nie powiem, wielka przenikliwość i spostrzegawczość. Natychmiast zauważył informację o robakach w hotelu i dwóch dolarach za banana. Szkoda tylko, że w cudowny sposób wyjął te informacje z kontekstu! Gdyby bowiem zachował uczciwość czy rzetelność, zwróciłby uwagę na wszystkie moje wyjaśnienia dotyczącego tego, dlaczego NAPRAWDĘ w badaniach salomońskich zjawisk występują trudności…Nie będę teraz tego wszystkiego powtarzał, kto chce, sprawdzi w poprzednich wpisach. Ale nie, pan “zyx” woli wyciągnąć jakiś stosunkowo mało istotny szczegół i zrobić z niego odpowiednie pośmiewisko. Naprawdę bardzo konstruktywna metoda, gratuluję! A tak nawiasem mówiąc tak się jakoś niefortunnie składa, że nawet ktoś, kto bada te rzeczy, musi od czasu do czasu coś zjeść i gdzieś zamieszkać, niech pan sobie wyobrazi, Panie “zyx. Niebywałe, prawda? A jednak prawdziwe… I kiedy tu się wydaje 2 dolary, tam 20, a jeszcze indziej – 200, to ziarnko do ziarnka zbiera się całkiem spora kwota, której nie można podzielić pomiędzy członków wyprawy, bo takowych nie ma. Ale co to Pana obchodzi, prawda, Panie “zyx”?
I jeszcze jedno: co Panu, Panie “zyx”, strzeliło do głowy z tymi badaniami NAUKOWYMI? Jest mi oczywiście bardzo miło, że ma Pan mnie za naukowca, ale nim nie jestem i nawet nie wiem, czy chciałbym nim być. Moje badania nigdy nie miały, nie mają i nie będą miały charakteru naukowego i o ile mi wiadomo, naukowcy kompletnie ignorują doniesienia o jakichś kulach światła, olbrzymach czy małych istotkach. Tłumaczyłem też już (chociażby na antenie Radia Infra/Para-Radia), że stwierdziłem, iż nacisk należy położyć na próbę weryfikacji, czy owe zjawiska i byty w ogóle istnieją, a nie na badanie ich natury czy proweniencji. TO WŁAŚNIE należy zostawić naukowcom oraz paranaukowcom.
Proszę mi tez wyjaśnić, bom bardzo tego ciekawy: w jakiż to sposób zrobiłem, jak był Pan łaskaw się wyrazić, z ludzi wała? Czy komuś coś byłem winien? Czy zawarłem jakąś transakcję, w której napisano, że w zamian – właśnie, za co? – dostarczę kości olbrzyma (albo jeszcze lepiej żywego olbrzyma), video światła z odległości 50 metrów etc.? Czyżby ktokolwiek był tak szczerze zainteresowany i przejęty moją wyprawą (po ilości uczestników tejże widać właśnie jakie było REALNE zainteresowanie), że uznawał mnie za bohatera, a okazało się, że nim nie jestem? Proszę, śmiało, niech Pan mi to wyjaśni. Bo wie Pan, ja to głupi jestem i zamiast jak należy siedzieć przy komputerze i kogoś “obsmarowywać´ nad klawiaturą komputera, ja wolę pojechać i przynajmniej spróbować coś sprawdzić tysiące kilometrów od domu…
I jakąż to wartość powinny według Pana posiadać filmy i zdjęcia, by zostać przez tych biednych, zrobionych “w wała” Czytelników uznane za wartościowe? Ach, już wiem! To powinno być nagranie ufoludka wymachującego zieloną chusteczka w żółte groszki z okna swojego pojazdu, przelatującego właśnie nad salomońską dżunglą! Albo też wspólne, “rodzinne” zdjęcie, przedstawiające piszącego te słowa, podającego rękę olbrzymowi!
Ach, proszę, proszę, proszę! Proszę komentować mój wyczyn ile wlezie! Naprawdę! Żyjemy w wolnym kraju, choć czasem wydaje mi się, że niektórzy rozumieją tę wolność jako swobodę mówienia czegokolwiek w jakimkolwiek stylu. Tylko, wie Pan… Ciężko mi się do tego przyznać, ale… jakoś nic a nic to mnie nie będzie obchodzić…
Potem znów do akcji włącza się pan “Apis”, który pisze: ” […] efekt będzie taki, że po powrocie zostanie napisana gruba książka pełna bezwartościowych opisów niczego nie wyjaśniających z kilkoma zdjęciami wysp Salomonowych na, której będzie się chciało zarobić. Nawciska się czytelnikom jakichś legend o bliżej nieokreślonym pochodzeniu spisanych od napotkanych miejscowych opijów i tyle. No i może będą ze dwie niesamowite relacje o widzianych nad wyspą smoczych wężach tylko daleko… Juz raz Pan Wojtek pisał, że widział smocze węże świecące na Salomonach opisując latające kule. A nie to na filmie tak mówił. Co za różnica tylko więc smocze węże czy kule bo według Pana Wojtka te kule to smocze węże-dokładnie. Bodajże jest to na ostatnim filmie na drugim blogu. Pan Wojtek pochopnie podjął decyzję z wyprawą nie czekając na zgłoszenie sie sponsorów i odpowiednich ludzi, a może wszyscy uznali, że to bez sensu?”
No cóż, chyba zostałem wywołany do tablicy… Po pierwsze, NIE ZAMIERZAM W TEJ CHWILI napisać żadnej książki. Nie będzie też artykułu, raportu ani żadnej innej notki. To co trzeba jest na blogu, zaś co do reszty… Część z informacji jest zbyt poufna i zostałem WYRAŹNIE poproszony przez mojego informatora o to, by pewnych kwestii publicznie nie poruszać. Na ich opisanie czy ujawnienie przyjdzie jeszcze czas. Nigdy też nie ukrywałem (i dałem temu wyraz także podczas co najmniej jednej z audycji radiowych, nagranych już po moim powrocie z Salomonów), że w chwili obecnej mam JESZCZE za mało danych, by napisać książkę. Przypominam też, że taka książka została już napisana (jest nią “Solomon Islands Mysteries” autorstwa Mariusa Boirayona), więc moja musiałaby być nie tyle uzupełnieniem, co rozszerzeniem zawartych tam informacji. Aby takie rozszerzenie mogło ujrzeć światło dzienne, potrzebny jest jeszcze co najmniej jeden bardzo długi wyjazd (lub kilka krótszych wyjazdów) na Wyspy Salomona. Jest mi również bardzo przykro (a jednocześnie jestem oburzony), że traktuje Pan w ten sposób mieszkańców Salomonów – jako “opijów”, którzy bełkoczą bez ładu i składu o jakichś tam światłach czy olbrzymach. Obraża Pan w ten sposób i samych Salomończyków, i ich kulturę, tradycję i historię. Doprawdy, szkoda wręcz polemizować z tak idiotycznym argumentem.
Proponowałbym też uważniejsze przeczytanie lub posłuchanie/obejrzenie tego, co mam do powiedzenia. Po pierwsze nigdy i nigdzie nie twierdziłem, że to, co widziałem nad górami na wyspie Guadalcanal w roku 2008 to były właśnie owe “Wężowe Smoki” czy “Smocze Węże”, opisywane przez Boirayona. Po drugie, ostrożniejsza lektura lub słuchanie/oglądanie pozwoliłyby Panu zauważyć, że widziałem i kulę światła (czymkolwiek by ona nie była), i (wcześniej) smugę światła.
Cieszę się, że zgadzamy się przynajmniej co do jednego: zarówno sponsorzy, jak i dodatkowe osoby bardzo by się tej wyprawie przydali. Co do sponsorów (dziękuję też, że – w przeciwieństwie do niektórych innych krytykujących – nie twierdzi Pan maniakalnie, iż takich sponsorów miałem), to doprawdy trudno byłoby znaleźć takie firmy lub osoby prywatne, które sprzętowo lub finansowo zgodziłyby się wesprzeć wyprawę, polegającą na szukaniu (i ewentualnym znalezieniu) kości jakichś olbrzymów czy też dziwnych światełek na niebie, bez względu na to, jak oficjalnie czy naukowo nie opisałoby się tematu. Dodajmy też, że sponsorzy oczekują zazwyczaj bardzo wymiernych rezultatów, tzn. jeśli podpisują umowę sponsoringową dla wyprawy szukającej nieznanego gatunku motyla, to oczekują znalezienia, zdjęć i nagrań video motyla, nie zaś dzikiej świni lub ostatnich ludożerców. Dlatego nie można by tez potencjalnym sponsorom skłamać, mówiąc im, że będzie się na Salomonach robić jedną rzecz (bardziej do “strawienia” przez firmy i bogate osoby prywatne), gdy tymczasem jechałoby się z zamiarem robienia rzeczy innej…
Co się zaś tyczy, jak Pan to określił, “odpowiednich” ludzi, to co właściwie ma Pan dokładnie na myśli? A raczej kogo? Pana “zyx”a? Siebie? A może ludzi pokroju Pałkiewicza? Bez względu na to, kto panu chodził po głowie, faktem jest, że nikt nie wyraził chęci, gotowości czy możliwości dołączenia do wyprawy, a czekanie na owych “odpowiednich” ludzi mogłoby przypominać czekanie na Godota…
Powoli do głosu, oprócz wspomnianych wyżej osób, dochodzić zaczęli nowi krytykanci. I tak osoba o pseudonimie “cotomabyc? ” tak oto sobie poczyna: “Pan Bobilewicz powoli staje się kolejnym pośmiewiskiem na polskiej scenie pseudo badaczy nieznanego. A pracuje na to rzetelnie i konsekwentnie brakiem profesjonalizmu i niesłownością. Raz, że nie pokazał żadnych zdjęć czy filmów z poprzedniego pobytu na wyspach to i z tego nadal ani foty nie widać. To śmiech na sali i kpina z ludzi. Panie Bobilewicz nie obrazi się pan jak wyrażę o panu zdanie, że jest pan niesłownym kłamcą i ma pan zero pojęcia o jakichkolwiek metodach prowadzenia wypraw”.
Panie “cotomabyc?” (a może Pani, nie wiem, bo przecież anonim, a jakże). Gdyby zadał/a sobie Pan/i choćby NAJMNIEJSZY trud poszperania w Internecie, zamiast tracić energię na bezczelne szkalowanie mojego dobrego imienia, to wiedział(a)by Pan/i, że moje zdjęcia i nagrania video, tak z tego, jak i z poprzedniego wyjazdu, można raczej łatwo znaleźć, ot choćby w moim raporcie z wyjazdu w roku 2008, na moim facebookowym profilu, na YouTube… Tylko że do tego potrzeba troszkę cierpliwości, dobrej woli i pomyślunku…
Natomiast za nazwanie mnie niesłownym kłamcą mógłbym Pana/Panią pozwać do sądu za zniesławienie, ale szkoda mi marnować czas, energię i pieniądze na prostowanie takich głupot. Ach, chylę czoła przed głęboką wiedzą na temat prowadzenia wypraw. W szczególności zaś chylę czoła przed Pana/Pani głębokim doświadczeniem i rozległą wiedzą w zakresie wypraw salomońskich, no i gratuluję rozwikłania wszystkich ich zagadek i napisania na ten temat świetnej książki!! Z jakże wielką uniżonością chętnie zostanę kucharzem albo tragarzem na Pana/Pani następnej wyprawie w tamte rejony!
W bardzo podobnym duchu miłości bliźniego i szacunku do niego wypowiada się (chyba) pani o wdzięcznym imieniu/pseudonimie “beata”: “A powinien [przejmować ię krytyką – WB] bo nie spełnia żadnych obietnic. Przyznaję rację tym, którzy domagają się zdjęć nie tylko z tej, ale i z poprzedniej wyprawy. Nie ma zdjęć? Nie było wyprawy, a wszystko jest ściema schizofrenika na wózku inwalidzkim, który nigdy nie wyjechał z Polski”.
Cóż, przed chwila zostało to wyjaśnione, zdjęcia są, nie od dzisiaj, trzeba się tylko troszkę namęczyć i poszukać, ale to już zbyt wielka fatyga. A tym schizofrenikiem na wózku inwalidzkim jestem po prostu zachwycony. To taka doprawdy pełnia życzliwości, jakże wszechobecna wśród tak wielu moich kochanych Rodaków! Ciekawe tylko, skąd ten pomysł o wózku inwalidzkim, bo schizofrenika mogę jeszcze zrozumieć? Błagam, niech mi to Pani wytłumaczy!
Ale, ale, to nie solo, nawet nie duet! Mamy trio podobnie śpiewających ptaszków! O jakże miło, wszak w jedności siła! Pan (chyba) o równie pięknym i wdzięcznym pseudonimie “amadeus” pisze dokładnie w tym samym duchu życzliwości: “Dla mnie ktoś kto od 2008 roku nie pokazał zdjęć z pierwszej wyprawy jest kompletnie nie wiarygodny. Przychylam się do podejrzenia, że żadna z tych wypraw tak na prawdę nie miała miejsca, a wszystko wymyślił sobie facet chory na umyśle i mistyfikator”.
Pan “amadeus” może, zgodnie z pseudonimem, nie Polak jest, tylko Austriak, bo jakby był Polakiem, to niewątpliwie wiedziałby, że słowo “niewiarygodny” pisze się razem. No ale – w przeciwieństwie do moich adwersarzy – czepiam się. Znacznie ważniejsze jest to, że jestem mistyfikatorem. Mhmmm, o ile mi wiadomo – choć rzecz jasna mogę się mylić, przecież technologia poszła teraz do przodu – pan “amadeus” nie był na Salomonach. Jakże więc mógł wpaść tak szybko na trop i mnie zdemaskować?!?! To ja całe cztery miesiące pod palmą leżę, pieniądze sponsorów wydaję (i co gorsza, także Czytelników!), dreszczy nikomu a la Indiana Jones nie dostarczam, banany za 2 dolary zamiast za 50 centów muszę kupować, a pan “amadeus” buch! i już przejrzał moją wstrętną mistyfikację!
To powiedziawszy, szczerze ubawiony, ale jednocześnie mocno zniesmaczony i przerażony poziomem wypowiedzi, żegna się z Czytelnikami – wszystkimi – Wasz chory na umyśle, schizofreniczny, jeżdżący na wózku inwalidzkim kłamca i mistyfikator, Wojtek B.
Jak napisałem na samym początku, tylko ten jeden raz odezwałem się na krytyczną, ale najczęściej po prostu (bez)denną krytykę mojej osoby, mojego bloga i mojej wyprawy. Od tego momentu nie interesuje mnie żadna krytyka. Chamska, bezczelna i prostacka będzie spuszczana do śmieci, pozostała zaś – pozostanie bez odpowiedzi. Nie mam ochoty i zamiaru użerać się z osobami, które nawet nie postawiwszy stopy na pokładzie samolotu lecącego w stronę Salomonów wiedzą wszystko lepiej i więcej, a energię marnotrawią na krytykę, naturalnie – skądże znowu! – pozbawioną całkowicie bezinteresownej zawiści.
Być może jeszcze kiedyś tu coś napiszę, ale wpisy od teraz staną się niezwykle rzadkie, raz na kilka tygodni, a może nawet raz na kilka miesięcy. Blog ten “odżyje” znowu przed kolejną wyprawą na Salomony, stanowiącą naturalną kontynuację minionej. Kiedy do niej dojdzie – na razie trudno powiedzieć, ale z pewnością taka dojdzie do skutku. I dopiero po kilku takich wyprawach będzie można mówić o czymś namacalnym, być może niezaprzeczalnym. Badaczom wielu zjawisk całe długie lata zajęło badanie jakiegoś fenomenu, zjawiska, miejsca, istoty. Proszę nie łudzić się, że w moim przypadku będzie inaczej.
Pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia kiedyś. A od moich krytyków chcę koniecznie otrzymać raport z ich wyprawy, ewentualnie książkę o ich najwspanialszej na świecie i zakończonej natychmiastowym sukcesem wyprawie na Salomony. Książkę koniecznie z dedykacją “dla kłamliwego schizofrenika”.
Na razie
Wojtek Bobilewicz
[ENGLISH VERSION]
This entry is going to be VERY long but I promised that I would comment on some critical remarks (obviously some of those are of such a poor standard, below any level of decency, that I can do nothing about them but to drop them in the “Trash”). I am only doing it THIS ONE TIME ONLY and I DO NOT INTEND to do it again any time in the future. Any potential critical remark that is going to appear from now on will be ignored, and those more boorish or loutish will be relegated to the above-mentioned “Trash”.
As some of the Readers have possibly noticed, for some time now, under some of my entries, some critical remarks appear concerning the blog and/or my expedition (although in fact those remarks should rather be termed as biting, ironic and ungrounded).
Initially – as communicated in one of my entries and in one of my replies to those allegations – I decided to ignore those remarks, relegating them to the category called “Unapprove” and/or “Trash”. Then, however, I came to a conclusion that not to THEM – my critics – but to the remaining Readers I do owe some explanations. After all, I do not have to explain anything to individuals who criticise me THE WAY THEY DO.
Before I express my attitude towards those concrete (?) allegations made by my adversaries, I cannot just pass over the form in which this criticism is expressed, something I also mentioned in my earlier entries.
Well – it doesn’t matter that I am going to repeat myself – I am immensely grateful for any criticism, under one condition, namely that ir meets two criteria or conditions: first – that it is CONSTRUCTIVE, second – that it is OPEN, i.e. it contains personal and contact details of the critic.
What do I understand by constructive criticism? Here are some examples: “Why didn’t you do …?”, “You should have gone to …”, “Have you had … on you?”, “If I were you I would have done it this way …”, “have you thought about …?” Etc. Sentences, statements or questions concerning some specific detail or action that – according to the critic – should have happened but did not or should have had a different course. I will gladly comment on such criticism, either humbly accepting it with hope for an “improvement” in the future, or explaining why the critic is not right or why doing something was not possible. It is difficult, even with the best of intentions, to call the following statement constructive criticism: “You have organised yourself a one-man excursion at the expense of naive sponsors.”
The second requirement, concerning the openness of opinions, is hopefully obvious. From one of my adversaries I received a question why I am using double standards and why I am not requesting such openness from those who praise my blog and/or my expedition. Well, it is extremely simple. A praise does not require so-called moral courage. It is of course very pleasant and satisfactory to me, however it does not require any action (other than saying thank you). Things are completely different in the case of criticism. The critic takes – or at least should take – full responsibility for what he/she says or writes. The critic must have moral courage, irrespective of whether he/she is in the minority, majority, or whether the votes “for” and “against” are more or less equal. Criticism under the cover of a pseudonym/nickname is just cowardice. It is not some Internet forum where thousands of people write what they want, without punishment and any consequences (which, by the way, is unacceptable but very difficult to curb).
And it is exactly because of the above reasons that I consider criticism by my adversaries to be of little value at best. Perhaps I would be willing to take it in my stride and face it bravely should my critics organise, say, their own expedition, perhaps with far better (or shall we say, with far more spectacular, Indiana Jones-style?) results. However, all they can do is to sit in front of their computers and write things that are at best inaccuracies, and at worst – slanders.
However, despite this, I have decided to write back to them, commenting on their comments, if not for anything else then at least to make other Readers aware of the situation.
Let us start, then. I think that the best course of action will be to present things in chronological order.
First, gentlemen “awe” and “zyx” write that I have organised for myself a one-man excursion at the expense of sponsors, and naive sponsors at that.
We are dealing here with three allegations: one – that te expedition was one-man only, two – that it was not an expedition but an “excursion”, and three – that I have played a trick on sponsors.
As regards the firs of these, criticising ME for going alone is as absurd as criticising a person who wants to celebrate their name-day that no guests have arrived at their party (despite the fact that the person has sent invitations). Firstly, for one month I have been accompanied by Warren Aston from Australia, something that oddly escaped the attention of my otherwise very scrupulous critics. It is neither my nor his fault that for professional and financial reasons he could not stay longer in Solomon Islands. It is certainly not my fault that Geert from Holland was finally forced to resign from the event, too. Finally, I absolutely bear no blame for the fact that despite appeals on my Internet site, on forums and on chats NOBODY expressed their readiness, willingness or ability to participate. Of course, that is not how I imagined this expedition to be and I admit that I do not know why, among those for whom “mysterious” things are a real passion there was NONE who would be able and willing to devote their time and money for that passion in order to join me, if not for the whole period, then at least for a month.
In the above situation I only had a choice between two solutions: either to resign from the expedition (or to postpone it to some unforeseeable future) – which (no doubt) would stem another wave of allegations on the part of grumblers of cowardice, not keeping up my word etc. – or to go alone and attempt to make at least one small step towards solving Solomon mysteries. Perhaps it is going to be a very bold statement, yet I dare say that as regards this specific, particular issue I have done more than any other researcher, at least in Poland. Let me also remind (see my earlier entry) that I have PURPOSEFULLY omitted some information from this blog. At the very least I have made a network of contacts who can to a significant degree assist in solving some part of the Solomon mysteries. Let me remind you, furthermore, to use again the perhaps funny analogy above, that the host has sent invitations. Only guests can say why they have not made it to the party and it is only the guests who are to blame. Moreover – something I have also mentioned in forums and chats – I said that should I fail in finding companions for the trip, I would then go alone, but that, too, seems to have been now forgotten…
When it comes to the second allegation, namely that in fact it was only an “excursion”: really, I do not need to spend thousands of Dollars and spend four months in a killing climate if I want to make an excursion. I know some other places, far less remote, and some probably as charming as the Solomons. On the other hand, it takes days, weeks, and sometimes even months to reach proper people. The people who criticise me probably think that, Indiana Jones-style (or Tony Halik-style, or Jacek Pałkiewicz-style, or, or, or – delete as appropriate), I will experience great adventures and that in my first week I should record a video material that brings the world to its knees, and after a month I should capture a giant and bring it – dead or alive – to Poland. Well, I have some bad piece of news for you, Ladies and Gentlemen: it does not work that way. It is an arduous getting to the truth, reaching contacts. It is waiting for days for a ship,. A plane, a boat. It is conversations with people of whom not everyone is happy to share information. It is waiting until a tropical downpour is over thus making it possible to climb in relative safety. Etc., etc. If this is an excursion, then I do not wish it to my worst enemy. I know better ways of spending one’s spare time. And one more thing – obviously I am writing this in the style of my critics, i.e., maliciously, bitingly and ironically: how many hours and days lying down on a beach! How many days spent in a hammock, or swimming or snorkelling/diving! Not the stuffiness of the tropical jungle, not discussions with people and reaching information, but lying down under a palm-tree in the breeze! What a ridiculous accusation, indeed!
Finally, the greatest absurdity of all times: according to Messrs “awe” and “zyx” I have had sponsors! Mhmmmmm, those gentlemen write in Polish, so I take it they are Polish or at least know Polish fluently. And despite this, although I, too, write to them in Polish, explaining I have NO sponsors and asking from where they have such excellent information, they seem not to understand! Stubbornly they keep maintaining that I HAVE sponsors and that is it! After all, they know better1 It is really funny, but without them wanting it, they wish me well! After all, if I did have sponsors, how many more things it would be possible to do, how many more places it would be easier to visit, by using planes more frequently, for example! On the other hand, having sponsors is connected with fulfilling certain obligations, but as it is I was using my own money. Even if I would make myself an “excursion” indeed and even if I did absolutely nothing towards solving the Solomon mysteries, this is SOLELY MY OWN money and it is nobody’s business just how I spend or have spent it!!! But somehow this does not seem to cross my adversaries’ minds, and even if it does, see… point number one. I will touch upon the sponsorship matter later.
In one of the following comments one of my critics boasts that he, too, will find himself some sponsors and organise himself an excursion to the end of the world. Folks, let us maintain some level of discussion here, let us not make children of ourselves! Such claims are like a bragging of a small child saying that “mummy is going to buy me a bike, too, nicer than yours! ” Well, go ahead, please go and look for sponsors and find them, good luck, let it even be the sultan of Brunei (apparently the richest man in the world), and please go for an EXCURSION to the Antipodes. Only… what do I care?
In his following comment Mr “zyx” goes one step further and accuses me of organising a one-man excursion not just at the expense of naive sponsors, but of the Readers as well! A veritable end of the world! Dear Readers, please declare who paid what amount to cover the cost of my “excursion”! I am counting on you! I do promise that I will return all your offerings with interest! While no Złoty or Dollar has yet arrived from anyone to my bank account, I guess that perhaps you have sent it by post and it got lost on its way or something like that… Nonsense after nonsense in this nonsensical accusation.
But that is not the end. Well, coming back to the issue of sponsoring, my adversaries are convinced that I must have had sponsors as… on my Internet site I have placed the logos of all the producers of my equipment! Well, I see. So if I buy myself a car, and if i want to share the news with the world, and if I place the logo of the brand/producer and its link on my Internet site, then it must mean that I have been sponsored and that I have not spent a penny on that car! Oh my! What an interesting train of thought! In the same comment, still concerning funding of my expedition, my adversary asked me a question: “Where did you take the money from? From a sock? ” Well, I do not know where my critic usually takes his money from, perhaps from a sock. But if so, let me have a piece of advice: there are numerous institutions in town which are called banks. It is possible to open an account there and keep your money there without fear. I do recommend it, really. Please try. You can save there, and sometimes you can get an interest on your savings, however small it may be… In any case, that is where I keep my money from SAVINGS.
But let’s go a step further. In his next comment Mr “zyx”, of course in a teasing-ironic tone, so indispensable during any factual and constructive discussion, writes: “Worms in the hotel, bananas 2 Dollars a piece, how will you run scientific research, not to mention observing UFOs! Man, you have made fools of people and you have taken an excursion to beautiful regions of the world. I wonder what photos and videos you will bring from the excursion. I bet they will be of mediocre quality and without any value. We shall wait and comment on your feat at a proper time.”
I must admit that Mr “zyx” possesses great perspicacity and perceptiveness. He immediately spotted information about worms in the hotel and about bananas at two Dollars per piece. It is only a pity that miraculously he took the information out of context! If he remained honest or reliable he would pay attention to all my explanations concerning why it is REALLY difficult to run any research in the Solomons. I am not going to repeat all of that now, those who want can check it in my earlier entries But no, Mr “zyx” prefers to take out some almost irrelevant detail and to make a proper laughing stock out of it. Truly a very constructive method, congratulations. By the way, somehow it so happens unfortunately that even someone who researches those things must eat something and live somewhere from time to time. Imagine that, Mr “zyx”! Unthinkable of, right? And yet true… And when you spend 2 dollars here, 20 Dollars there, and 200 Dollars elsewhere, then when you add it all up, quite a large sum comes up that cannot be divided among expedition members as there aren’t any. But what do you care, right, Mr “zyx”?
And one more thing: Mr “zyx”, wherever did you take the SCIENTIFIC research idea from?!?! I am of course very pleased that you consider me to be a scientist but I am not one and I am not even sure if I wanted to be. My research has never been, and never will be, of a scientific character, and, as far as I am aware, scientists completely ignore reports of some balls of light, giants or small people. I have already explained (among other places, during an interview at Radio Infra/Para-Radio) that I have come to a conclusion that stress should be put on verifying whether such phenomena and beings really exist at all or not, not on researching their nature or provenance. THAT EXACTLY is something that should be left for scientists and para-scientists.
Please also explain to me, as I am very curious about it, how did I make fools out of people? Have I owed anything to anyone? Have I concluded some transaction in which it was written that in exchange – for what, exactly? – I would deliver giant bones (or, better still, a living giant), a video recording of a light some 50 metres distant, etc.? Has anyone been so frankly interested in and excited by my expedition (the REAL interest can be inferred from the number of expedition participants) that they considered me to be a hero and it turned out I am not one? Please, go ahead, explain it to me. Because, you see, I am kind of dumb, and instead of properly sitting in front of my computer and vilifying someone, I prefer to go and at least try to check something thousands of miles away from home…
And what value, according to you, should films and photographs have in order to be considered valuable by those poor Readers who have been fooled? Ah, yes, I know! It should be a recording of a UFO-man waving a yellow-dotted green handkerchief from the window of its craft just passing over the Solomon jungle! Or else, a common, “family” snapshot showing this writer shaking hands with a giant!
Oh please, please, please! Please comment on my feat as much as you can! Really! We live in a free country, although sometimes it seems to me that some people understand this freedom as freedom to say anything in any style. Only, you know… It is hard to admit it but… somehow I would not give a damn about your comments…
Then another gentleman joins in whose nickname is “Apis”. He writes: “[…] the result will be that after his [i.e. mine – WB] return a thick book will be written full of worthless descriptions that explain nothing with a handful of photographs of Solomon Islands that someone would want to make money on. Readers will be fed some legends of vague origin heard from local drunkards, that’s all. Well, maybe the book will include some two amazing reports about Dragon Snakes seen over the island, however from a far distance. Once before Wojtek wrote he had seen Dragon Snakes shining over the Solomons while describing flying orbs. Oh no, sorry, it was in the video recording that he was saying this. What’s the difference, only Dragon Snakes or orbs because according to Wojtek the orbs are Dragon Snakes – exactly. I think it is in the penultimate video recording in the second blog. Wojtek has made a hasty decision to go for an expedition without waiting for sponsors and appropriate people, or perhaps everyone thought that it is useless?”
Well, looks like I have been called to answer. Firstly, I DO NOT INTEND NOW to write any book. Neither will there be an article, a report or any other note. All that is needed is in the blog, and as regards the rest… Some of the information is too confidential and I have been EXPLICITLY asked by my informer not to disclose some issues publicly. There will come a time for describing or disclosing them. I have never concealed (and I have informed about it during at least one radio shows recorded after my return from the Solomons) that right now I STILL have too few data to write a book. Let me also remind you that a book like this has already been written (it is “Solomon Islands Mysteries” by Marius Boirayon), therefore mine would have to be not so much a supplement or addition, but rather an expansion and an update of information included therein. In order for such an expansion or update to see the light of the day, at least one more very long (or a number of shorter) sojourn in Solomon Islands is necessary. I also feel very sorry (and at the same time I am enraged) that you treat Solomon Islanders in such a way – as drunkards who babble about some lights and giants. Thus, you insult both Solomon Islanders themselves and their culture, tradition and history. Indeed, it is a waste of time to argue with such an idiotic argument.
I would also suggest more careful reading or listening to what I have to say. First, I have never claimed anywhere that what I have seen over Guadalcanal in 2008 were the real “Dragon Snakes” described by Boirayon. Second, more careful approach to the texts or to video/audio recordings would allow you to note that I have seen both a ball of light (whatever it might have been) and (earlier) a streak of light.
I am glad that we at least agree as to one thing: the expedition would indeed benefit both from sponsors and additional members. When it comes to sponsors (I also need to thank you that – contrary to some other critics – you don’t maniacally claim that I must have had sponsors), it would really be hard to find such institutions or private individuals that would agree to support in kind or in money an expedition whose primary aim is to look for (and potentially find) bones of some giants or some strange lights in the sky, irrespective of how one would officially or scientifically describe that aim. We also need to bear in mind that sponsors usually expect some very tangible results, i.e. if they sign a sponsorship agreement for an expedition looking for an unknown species of a butterfly, then they expect finding it, as well as video footage and photographs of a butterfly, not a wild pig or last cannibals. That is why it would be unwise and impossible to lie to potential sponsors by telling them that we would do one thing (more “digestible” for companies and rich private individuals) while in fact we would go to do something entirely different…
When it comes to what you termed as “appropriate” people, what exactly do you mean? Or rather, who? Mr “zyx”? Yourself? Or perhaps people such as Pałkiewicz? Irrespective of who you have in mind, the fact is that nobody expressed their willingness, readiness or ability to join the expedition and waiting for those “appropriate” people might be like waiting for Godot…
Gradually, apart from the above-mentioned individuals, some new critics voice their concerns. A person with a nickname “cotomabyc? ” reproaches me thus: “Mr Bobilewicz is slowly becoming another ridicule on the Polish scene of pseudo-researchers of the unknown. And he’s been working for this reliably and consistently with his lack of professionalism and unreliability. First, he hasn’t shown any photos or films from the previous stay in the islands, second, no photo as yet from this trip. It is making mockery out of people. Mr Bobilewicz, please do not be offended when I express my opinion about you, namely that you are an unreliable liar and that you have absolutely no idea about any methods of running expeditions.”
Mr “cotomabyc?” (or perhaps Ms, after all it is naturally an anonymous comment). If you took the LEAST pains to browse through the Internet instead of wasting your energy to impudently slander my good name, then you would know that my photographs and video recordings are rather easy to find, for example in my report from the 2008 stay, on my Facebook profile, on YouTube… But to find them, some patience, good will and cunning are needed…
For calling me an unreliable liar I could sue you at court for denigration but I don’t want to waste my time, energy and money for straightening out such idiocies. And, no, I do not feel offended. Not in the least. How could I? Let me also pay homage to your deep understanding of running expeditions. In particular, let me pay tribute to your huge expertise and broad knowledge when it comes to organising Solomon expeditions, and let me congratulate on solving all their mysteries and on writing an excellent book on it!! How humbly will I gladly become a cook or a porter during your next expedition to the region!
In a similar vein of love to a fellow human being and respect to another person is a comment by (I think) a lady of a beautiful nickname “beata”: “And he should [care about criticism – WB] as he does not keep any promises. I do favour those who demand pictures not only from this, but also from the previous expedition. There are no pictures? There was no expedition and all this is just pulling the wool over our eyes by some schizophrenic in a wheelchair who never left Poland.”
Well, it has been explained just a moment ago, pictures are available, not since yesterday, all it takes is some effort and some research but that of course is too much of an effort. And I am just delighted with that schizophrenic in a wheelchair. It just beams the fullness of benevolence and kindness, so popular among so many of my compatriots! I only wonder, where did you take the wheelchair idea from, as I can understand the schizophrenic? I beg of you, please explain it to me!
However, it seems we do not have a soloist here, or even a duet! We have here a trio of birds that sing to a similar beat and tune! How nice, strength in unity, they say! A gentleman (I guess) of an equally beautiful and charming nickname “amadeus” writes in exactly the same vein of kindness: “To me, someone who hasn’t shown pictures since 2008 is completely un reliable. I accede that none of these expeditions really took place and everything was invented by a guy with a sick mind and a hoaxer.”
Mr “amadeus” perhaps, as his nick would indicate, is not a Pole but rather an Austrian. If he were a Pole then he would undoubtedly know that the word “unreliable” is spelled jointly. But – contrary to my adversaries – I am picking at him. Far more important is that I am a hoaxer. Mhmmmm, as far as I am aware – but of course I may be wrong, after all technology is now very advanced – Mr “amadeus” has not been in Solomon Islands. How, then, could he so quickly be on my trail and to expose my plot?!?! So I keep lying full long months under a palm tree, spending the money of my sponsors (and, much worse, of my Readers!), I do not provide any Indiana Jones thrills to anyone, having to buy 2-dollar-a-piece bananas, instead of cheap, 50-cents-a-piece ones, and Mr “amadeus”… dong! And already my heinous mystification has been seen through!
Having said that, sincerely amused, but at the same time highly disgusted and terrified with the level of some comments, your brainsick, schizophrenic, wheelchair-riding liar and hoaxer Wojtek B. says goodbye to ALL Readers.
As I said at the beginning, this was the only time I reacted to the critical, but mostly hopeless comments regarding me, my blog and my expedition. From now on, I will not be interested in any of it. Boorish, impudent and rough will simply be thrown into the rubbish bin, the rest will remain unanswered. I have no will and intention to wrangle with individuals who – not even having set their foot on board of plane going in the direction of the Solomons – know everything best and more, wasting their energy for criticism that is, naturally – God forbid! – completely bereft and devoid of any unselfish envy.
Perhaps I will write something here some time in the future, however from now on entries will become extremely rare, once in several weeks or perhaps even once in several months. This blog will become “alive” again before the next expedition, being a natural continuation of this last one. When it is going to happen is now hard to say, but it will certainly take place. And it is only after several such expeditions that it will be possible to speak about something tangible, perhaps undeniable. It took researchers long years to research some phenomenon, being, place. Please do not delude yourselves that in my case it is going to be any different.
Best regards to everyone and see you some time in the future. And what I absolutely need from my critics is a report from their expedition, perhaps a book about their best-in-the-world and immediately successful Solomon expedition. A book necessarily with a dedication to “a lying schizo”.
So long
Wojtek Bobilewicz